Niepłodność zmienia także relacje pary z otoczeniem. Para, która stara się o dziecko, po kilku latach prób nagle zaczyna spostrzegać, że staje się odmienna od swoich rówieśników. Do tej pory wspólnie imprezowali w liceum, wspólnie przechodzili okres studiów. Jedni zdawali egzaminy świetnie, inni oblewali co drugi. Jednym powodziło się lepiej, innym trochę gorzej, ale tak naprawdę nie różnili się od siebie niczym specjalnym. Powolne uświadamianie sobie, że coraz mniej pasują do całej reszty znajomych, i gorycz wynikająca z tego faktu są bardzo trudne. Różnice stają się coraz bardziej widoczne, a brak dziecka jest tą najwyraźniejszą i najboleśniejszą. Dlaczego? Bo nie ma się na nią wpływu.
Niepłodność zmienia także relacje pary z otoczeniem. Para, która stara się o dziecko, po kilku latach prób nagle zaczyna spostrzegać, że staje się odmienna od swoich rówieśników. Do tej pory wspólnie imprezowali w liceum, wspólnie przechodzili okres studiów. Jedni zdawali egzaminy świetnie, inni oblewali co drugi. Jednym powodziło się lepiej, innym trochę gorzej, ale tak naprawdę nie różnili się od siebie niczym specjalnym. Powolne uświadamianie sobie, że coraz mniej pasują do całej reszty znajomych, i gorycz wynikająca z tego faktu są bardzo trudne. Różnice stają się coraz bardziej widoczne, a brak dziecka jest tą najwyraźniejszą i najboleśniejszą. Dlaczego? Bo nie ma się na nią wpływu.
Do tej pory mogli, mniej lub bardziej skutecznie, wpływać na swoje życie. Jeśli chcieli dostać się na wymarzone studia, zdawali do skutku. Jeśli marzyli o pracy w konkretnym miejscu, aplikowali tak długo, aż im się udało. Jeśli postanowili kupić mieszkanie, pracowali na dwa etaty i kupowali je na kredyt. A dziecko? Na to, czy się pojawi, nie ma się zasadniczego wpływu. To dla nich bardzo często pierwsza taka sytuacja w życiu – coś sobie zaplanowali i spotkali się ze ścianą. Jedna z moich pacjentek przepłakała kiedyś pół sesji z powodu tego, że ich znajomi, z którymi od czasów liceum spędzali co roku sylwestra, tym razem im tego nie zaproponowali. W rozżaleniu i upokorzeniu nie zauważyła, że ci, mając malutkie dzieci, spotkali się o czwartej po południu, posiedzieli, pobawili się z maluchami, a o ósmej było po imprezie, bo trzeba było kąpać i kłaść spać dzieci. O siedzeniu do północy nie było mowy, ponieważ wizja kilku pobudek w nocy i wstawania o piątej nad ranem mogła zniechęcić do balowania nawet najbardziej zatwardziałych w bojach. Problem powstał przez nieporozumienie. Tamci nie zapytali, bo im nie przyszło do głowy, że ktoś niebędący rodzicem będzie zachwycony kinderbalem, a para bezdzietna ze wstydu nie przyznawała się, jaki to dla nich problem. Dla pozostałych zatem było oczywiste, że ci bezdzietni wolą pojechać do Zakopanego na narty, a nie siedzieć z nimi w towarzystwie dzieci, podczas karmień i przewijań. Wiele nieporozumień może się zdarzyć w związku z tym, że pary, które trzymały się do tej pory razem, opowiadały sobie o swoich wzlotach i upadkach, w obliczu niepłodności nabierają wody w usta. Bliscy zwykle również milczą, bo nie bardzo wiedzą, jak zachować się w tej sytuacji. Najpierw żartują: „Nie śpieszcie się, nie ma do czego. Wy to macie świetnie!”, potem nie wiedzą, co powiedzieć. A niepłodne pary rzadko mają odwagę i ochotę na szczerość: „Boli nas, że macie dzieci, jesteśmy zazdrośni, cierpimy, że my ich nie mamy”.
Ludzie nie potrafią przyznać się do niepłodności, bo traktują ją niemal jak chorobę weneryczną. To ogromny wstyd nie móc zajść w ciążę. Dlaczego? Być może dlatego, że jest to związane z intymnością i seksem. Być może dlatego, że wciąż pokutuje stereotyp, zgodnie z którym jeśli nie możesz mieć dziecka, to nie jesteś prawdziwym mężczyzną lub stuprocentową kobietą? Ten stereotyp naj- pewniej powoduje, że para woli iść w zaparte i udawać, że tak naprawdę nie chce dzieci. Woli się uśmiechać i opowiadać o swoich fantastycznych podróżach, nowym mieszkaniu, cudownym samochodzie. Żeby tylko nie przyznać się do tego, że to wszystko jest zamiast. Że mogłoby tego nie być, byle wymarzone dziecko pojawiło się na świecie.
A co dzieje się z drugiej strony? Ludzie, którzy mają już swoje dzieci, często ledwo wiążąc koniec z końcem, nie dosypiając i ciągnąc po kilka etatów, żeby zarobić na pieluchy, kiedy słyszą o tych podróżach, zaczynają być źli i zazdrośni. I mimo że kochają swoje dzieci nad życie, to jednak czasami im żal, że coś już się skończyło. Pary, które do tej pory świetnie się rozumiały, nagle przestają nadawać na tych samych falach. W konsekwencji ich drogi powoli się rozchodzą. Tworzy się dystans, a para niepłodna odkrywa, że znajduje się na peryferiach społeczeństwa. Sama ze swoimi problemami, w bólu, wstydzie, czasami w złości. Czy to pomaga w leczeniu? Oczywiście że nie, bo rodzi depresję, a ona oznacza 35 procent mniej szans na poczęcie dziecka. Co zatem zrobić w tej sytuacji? Mówić wprost o niepłodności. Nawet jeśli wydaje się to niewykonalne, tak naprawdę to jedyne sensowne i najzdrowsze rozwiązanie. Niepłodności nie powinno traktować się jak tabu, jak czegoś, co człowieka stygmatyzuje. Należy mówić o niej jak o każdej innej chorobie. To nie jest coś, na co człowiek zasłużył. Niepłodność nie ośmiesza ani nie kompromituje. Czy chorowanie na cukrzycę to wstyd? – pytam swoich pacjentów. „Oczywiście, że nie, ale to jednak coś innego”. Tak, mają rację, kiedy mówią, że to coś innego. Bo wewnętrzny nacisk na posiadanie dziecka jest ogromny i nie jesteśmy w stanie od niego uciec. Do tego dochodzi presja społeczna, też zwykle nieuświadamiana. To nie z powodu złośliwości pary ciągle słyszą: „A kiedy Wy?”. To instynkt, który podszeptuje, że musimy się rozmnażać, że powinny pozostać po nas nasze dzieci będące tym łańcuszkiem pokoleniowym, którego nie wolno przerwać. To jest w nas, ludziach, głęboko zakorzenione, niemal automatyczne. Zatem nie złośćcie się na Waszych znajomych, rodziny, przyjaciół, którzy dopytują, bo oni sami tak naprawdę zazwyczaj nie wiedzą, dlaczego to robią.
Zamiast złoszczenia się i obrażania miejcie odwagę powiedzieć: „Wiesz, ciociu, bardzo się staramy zajść w ciążę, ale mamy z tym kłopot. Jak nas kochasz, to trzymaj kciuki albo się za nas pomódl”. „To może ja Wam dam taki świetny lek, działa na wszystko, to i na niepłodność się nada?” – zwykle odpowie ciocia dobra rada. Nie zrażajcie się i kontynuujcie stawianie granic. „Nie gniewaj się, ciociu. Wiemy, że chcesz dla nas dobrze, ale mamy swojego lekarza, któremu ufamy. A poza tym naprawdę nie chcemy o tym rozmawiać i prosimy, uszanuj to. Jeżeli będziemy spodziewali się dziecka, obiecujemy, że pierwsza się o tym dowiesz”. To jedyny znany mi sposób, który może uchronić parę przed wstydem, nieumiejętnością poradzenia sobie w tych naprawdę bardzo trudnych sytuacjach. Pamiętam pewne zabawne zdarzenie pokazujące ten problem niezwykle wyraziście. Miało miejsce w radiowej Trójce, kiedy udzielałam wywiadu na temat roli psychiki w niepłodności. Mówiłam wtedy i o tym, jak trudno jest radzić sobie w relacjach z innymi. Po skończonej audycji podszedł do mnie sześćdziesięcioletni pan, pracownik tego radia. – Proszę pani! – wykrzyknął. – Pani opowiedziała moją historię. U nas wyglądało to tak: nie mogliśmy z żoną mieć dzieci, bo okazało się, że ja nie mam w ogóle plemników. No i co roku, na święta Bożego Narodzenia – a mamy ogromną rodzinę – padało sakramentalne pytanie: „A kiedy Wy?”. My niezmiennie odpowiadaliśmy: „Nie możemy mieć dzieci i nigdy ich nie będziemy mieć”. Pogodziliśmy się z tym, przepłakaliśmy swoje i mówiliśmy już o tym zupełnie spokojnie. W następnym roku znów padało to samo pytanie: „No kiedy wreszcie postaracie się o dzieci?”. I znowu odpowiadaliśmy: „Nie możemy ich mieć, dlatego że ja jestem bezpłodny”. I tak działo się przez 10 lat. Wreszcie na kolejnej Wigilii, kiedy wujek zadał mojej żonie to samo pytanie, ona odpowiedziała ze śmiertelną powagą: „Wujku! Nigdy nie będziemy mieć dziecka, bo mój mąż jest gejem”. No, i wtedy nareszcie mieliśmy spokój. Bo na następnej Wigilii wszyscy pytali: „Jak ty możesz z nim żyć, skoro on jest gejem?”. Ta zabawna sytuacja trafiła na niezwykłą parę. Kochającą się głęboko na dobre i na złe, ale też niepozbawioną poczucia humoru i umiejętności śmiania się z siebie. Oczywiście, że znajdą się także osoby złośliwe, zawistne, które będą miały satysfakcję z tego, że przynajmniej to Wam się nie udaje i będą czerpać przyjemność ze sprawienia Wam przykrości. Pamiętajcie jednak, że jeśli to robią, to świadczy o nich, nie o Was, bo jedną z paskudniejszych rzeczy jest żerowanie na cudzym nieszczęściu.
Praca zawodowa to kolejne pole minowe. Najgorsze dla kobiet są te zawody, w których muszą pracować głównie z innymi kobietami. Jest oczywiste, że w tych środowiskach temat dzieci będzie się pojawiał bez przerwy. Dzieci są bardzo ważne w ludzkim życiu i dlatego wszyscy bardzo często o nich opowiadają. Dzieci zaprzątają dużo uwagi, rodzice zwykle kochają je nad życie. Czasami martwią się, że nie starcza im na podręczniki, na kolejne ubrania, bo znowu wyrosły. Kiedy dorastają, ich rodzice kilka razy dziennie przechodzą stan przedzawałowy. I tym wszystkim dzielą się ze swoim otoczeniem, niestety zwykle zapominając albo wręcz nie dostrzegając, że wśród nich jest ktoś, kto cierpi, bo jego dziecko nie chce pojawić się na świecie. Jak czuje się w takiej sytuacji kobieta, która nie może doczekać się dziecka? Najczęściej myśli: „Wy wszystkie, które macie dzieci, jesteście ode mnie lepsze i tak to podkreślacie. A my, niepłodne, jesteśmy gorsze, nic niewarte. Tak pewnie o nas myślicie”. Większość Waszych koleżanek i znajomych po prostu nie zauważa, że rani. Nie ma świadomości tego, że rozmowy o dzieciach mogą być dla kogoś tak bolesne. Oczywiście i w pracy może zdarzyć się złośliwa koleżanka, która się cieszy, że przynajmniej pod tym względem ma przewagę nad tą, której pewnie zazdrości wielu rzeczy. Nie należy się nią w ogóle przejmować. Co zatem zrobić w tych codziennych, trudnych sytuacjach? Chować się do ubikacji? Milczeć? Udawać, że nas to nie interesuje? Na pewno nie separować się, bo wtedy i praca zamieni się w pustynię. Prychać, że dzieci to beznadzieja i samo zło? To wzbudzi tylko wrogość i niechęć. Po raz kolejny mogę powtórzyć to samo: po prostu przyznać się i powiedzieć: „Fajnie, że tak opowiadacie o dzieciach. Szkoda, że ja jeszcze nie mogę mieć swojego”. I to jest moim zdaniem bardzo skuteczny sposób, żeby wzbudzić sympatię. Czasem warto powiedzieć wprost: „Wiesz, bardzo się cieszę, że jesteś w ciąży, ale, proszę, nie pokazuj mi tych USG. Nie opowiadaj mi o kolejnej wizycie u lekarza. To mnie tak strasznie boli!”. Jeśli koleżanka ma trochę empatii, to zrozumie. Jeśli nie – to i tak nic nie poradzimy. Pewna pacjentka opowiadała mi, że jednym z najgorszych momentów był dzień, kiedy w jej pracy rozdawali paczki mikołajkowe dla dzieci. Mówiła: „Czułam się wtedy tak okropnie, gdy oni przychodzili z tymi paczkami, wygłupiali się, wykradali dzieciom po cukierku. A ja czułam się, jakbym była z czegoś obdarta, gorsza”. Nie chodziło przecież o tę paczkę. Mogła pójść za róg i kupić sobie pięć takich. Chodziło o to, że oni byli w szczególnej grupie tych, którzy mają dzieci, a ona była gdzieś z boku.
Inna pacjentka opowiedziała mi bolesną historię, kiedy kolega z pracy skrzywił się brzydko, gdy ze wzruszeniem opowiadała o swoim psie. „Słuchaj, czy Tobie nie odbija?” – zapytał ją przy kilku innych osobach. „Przecież to jest tylko pies”. Poszła do domu i ryczała cały wieczór, a potem wrzeszczała do męża: „To prawda, odbija mi, to rzeczywiście jest tylko pies! A ja chcę, żeby to było dziecko!”.
I to jest zasadniczy błąd. To faktycznie był pies, a nie dziecko, ale dobrze, że go kochała. Czy nie miała prawa obdarowywać uczuciami swojego psa? Bo co? Co to komu przeszkadza? Być może pewnego dnia będzie i pies, i dziecko, ale na razie niech kocha swojego pieska, kotka i nikomu nic do tego. Ważne, żeby wiedziała, że ma do tego prawo i potrafiła go spokojnie, bez zbędnych emocji bronić. I tego staram się uczyć moje pacjentki. A liczba psów, które przetoczyły się przez mój gabinet, jest już chyba nie do zliczenia. A także liczba niemowląt, po latach grzecznych dzieci, które siedzą w poczekalni i coś tam sobie rysują, bo mamy przyszły do mnie z jakimś problemem i nie miały gdzie ich zostawić. Dlatego na wszelki wypadek mam zestaw kredek i ryzę papieru, jak również psią miskę i jed- ne stare buty do gryzienia dla niesfornych psich niemowlaków.
Jak przejść przez to potworne pole minowe? Jak przeżyć ten okres, o którym jedna z pacjentek powiedziała: „To jest taki czas na brudno, czas na niby, czas, w którym mówię do męża: jedźmy na wakacje, bo być może w przyszłym roku nie będziemy mogli już jechać. Być może będziemy siedzieli nad łóżeczkiem i patrzyli godzinami na nasze dziecko”.
Jak przeżyć ten czas? Z wiarą i nadzieją, ze świadomością, że tak naprawdę tylko niewielki procent par nigdy nie doczeka się własnego potomstwa. I nie myśleć, że my na pewno będziemy w tej grupie. Mówić głośno, że chorujecie, staracie się, cierpicie. Mówić swoim najbliższym, czego od nich potrzebujecie. „Mamo, nie mów mi o nowych lekarzach, bo to burzy wszystko i wtedy sama już nie wiem, czy robię dobrze, czy źle. Mamo, po prostu ze mną bądź, potrzymaj mnie za rękę”. „Siostro, nie złość się, że jestem zazdrosna, bo jesteś młodsza i masz już dziecko. Zrozum to. Proszę cię, po prostu bądź delikatna”. „Koleżanko, po prostu zapytaj mnie, co możesz dla mnie zrobić”. Ale żeby ona tak zapytała, musi wiedzieć, że tego chcesz. Naucz się mówić o tym wprost, głośno, bez wstydu, bo czy choroba jest czymś wstydliwym? Choroba jest chorobą i w pewnym momencie dopada każdego. Wam przytrafiła się niepłodność.
Fragment rozdziału: "Kiedy dusza płacze – o psychicznych konsekwencjach niepłodności" z książki "In vitro. Ważne rozmowy na trudne tematy" Bogdy Pawalec