BezpiecznaCiaza112023

Przebieg porodu

12 lata 9 miesiąc temu #155516 przez angellika1
baby_55 napisał:

tuż po 1 w nocy obudziły mnie skurcze, ale były dużo mocniejsze niz te które miałam wcześniej, czułam podświadomie, ze cos sie zaczyna, ale czekałam, po 30 min skurczy co 4-5 min poszłam do wanny, wykąpałam się i skurcze nie minęły, zrobiły sie mocniejsze i wyregulowały Obudziłam męza i pojechaliśmy na IP, tam zbadała mnie położna zrobiła wywiad, zadzwoniła po lekarkę, USG wykazało wage 3200g wszystko ok rozwarcie na ponad 3 cm.
Kazały mi sie przeprać i oświadczyły, ze będziemy rodzić poszliśmy na porodówkę z męzem, zanim, pojawiła sie położna my sie juz rozłożylismy z całym bajzlem, wyciagłam komórke podłaczyłam słuchawki i radio na głośnik przecież nie bede w ciszy siedzieć :) położna przedstawiła sie powiedziała, ze bedzie z nami do 7 rano (była 4) pdłaczyła mi KTG, skurcze sie troche rozregulowały i osłabły, z małym wszystko OK :)
siadłm sobie na piłke i zaczęłam skakać trzymając sie drabinek a mąż masował mnie po plecach, i tak mniej wiecej do 6:30 z małymi przerwami na sprawdzanie tętna przy aparacie do KTG...
przed 7 przyszła połozna i przyprowadziła nową, która zaczynała zmianę od 7, znowu badanie rozwarcie na prawie 5 cm :) skurcze regularne, kazała mi iść pod przysznic, żeby sie odświeżyć i pomóc trochę macicy...
Faktycznie skurcze trochę mocniejsze
Tuż przed 8 zadzwoniłam do mojego lekarza, bo miał byc od 8 w pracy, ale okazało się że wyjechał, powiedział, że zaraz zadzwoni do położnych żeby się mną dobrze zajeły i do swojego kolegi, żeby o mnie dbał
mijały kolejne minuty, godziny, kolejne skurcze i sprawdzanie tetna, rozwarcie powoli posuwało się do przodu
Godzina 13 skurcze dochodzące do 100 a rozwarcie stanęło na 8 cm i nic, chhcieli mi dać oxy a ja, że nie chcę, darłam sie w niebogłosy, krzyczałam, ze po co mi to było, żeby mnie dobili i dali mi wreszcie swięty spokój, bo ja już nie mogę, po kolejnej godzinie kazałam mezowi iść sie pytać o znieczulenie, ale na szczęście dotrzymał słowa i nie pozwolił mi podać (ja prosiłam go przed porodem, zeby zrobił wszystko, zebym wytrzymała bez znieczulenia) było mi niedobrze, ledwo doleciałam do umywalki wymiotowałam wsyztskim co miałam w żołądku a była to tylko woda zabarwiona na brązowo czekoladą....
w końcu o 16 poddałam się i zgodziłam się na oxy, podłączyli mi najpierw KTG na 30 min, wariowałam, bo na leżąco skurcze bolały jeszcze bardziej , podpięli mi kroplówkę z oxy, po kilku chwilach skurcze zaczęły być jeszcze mocniejsze, były juz takie, że odpływałam i nie kontaktowałam co się dzieje, wrzeszczałam strasznie...
ok 17:30 zaczęły sie parte i rozwarcie wreszcie było pełne
ja parłam główka niewiele się przesuwała, a po skurczu cofała z powrotem, lezałam na boku, bo byłam juz tak słaba, ze nie potrafiłam wstać, po kilku skurczach zaczęło spadać małemu tętno, położna podała mi jakąś maseczkę ja ją odpychałam bo mi tam coś dmuchało, mąż mi trzymał maseczke przy twarzy bo położna mu kazała okazało sie że to tlen, zeby dotlenić małego, po chwili sie uspokoiło i tętno wróciło do normy, była prawie 19 położna mówi, ze za chwilę kończy zmianę i przyjdzie tu któraś z położnych nocnych ja resztką sił poprosiłam o panią Jadzię, która prowadziła nam zajęcia ze szkoły rodzenia, przyleciała do nas za moment, przywitała się zbadała mnie i powiedziała, ze zaraz coś wymysli, żeby szybko poszło, wezwała dwóch lekarzy, zadzwoniła po neonatologa, zeby niedługo przyszedł, i zaczeła przywozic jjakiś sprzęt itp... cała sala była pełna... stwierdziła, ze najlepiej będzie naciąć bo inaczej mały raczej nie wyjdzie szybko, zgodziłam się
postanowili, że po moim parciu będą trzymali brzuch żeby mały sie nie cofał, pomogło po kilku skurczach mały był już prawie przy wyjściu, kazali mi dotknąć główki, zeby mi to pomogło i pomogło jakby mi się właczył dopalacz, parłam mocniej, na szczycie skurczu nacięła mnie poczułam że główka wyszła skurcz sie skończył ale jja parłam dalej i mały wyszedł do końca, położyli mi go na brzuchu a mój mąż przeciął pępowinę, popłakaliśmy się oboje, neonatolog wzięła go ode mnie na stoliczek obok i wytarła oglądnęła zbadała, ja w tym czasie urodziłam łożysko, wyszło całe uff
położyli mi go z powrotem na brzuchu lekarka coś mówiła o odruchach i w ogóle ale ja tylko czekałam na to ile dostał pkt - 10 łzu płynęły mi po policzkach, coś jeszcze mi mówiła o antybiotyku który mi podawali na paciorkowca, ze jest pełna ochorna dla dziecka i w ogóle... ja tylko patrzyłam na niego i na męża i płakałam, w miedzyczasie lekarz mnie szył, troszkę piekło ale dałam radę bo mały był przy mnie :)
potem kazali mi sie wyłozyć wygodnie na boku i pomogli mi przystawić małego do piersi lezeliśmy tak prawie 1,5 godz. potem zawieżli mnie na wózku do sali a małego wzięły położne do zważenia i wykąpania, maz posiedział ze mną jeszcze chwilę i pomógł mi pójść pod prysznic jak wróciłam położna przywiozła mi małego i przystawiła znowu do piersi, mąż pojechał do domu a my usnęliśmy oboje na około godzinę, potem ja sie obudziłam i prawie do rana wpatrywałam sie w niego przystawiajac do piersi jak tylko się budził, miałam mało pokarmu na początku ale powoli się jakoś ułożyło...
w czasie porodu myślałam sobie, że już nigdy więcej, a potem mimo tego, że krocze miałam obolałe po szyciu i chodziłam jak kaczka zdałam sobie sprawę, ze mogłabym to przeżyc jeszcze raz, da się, ale bez męza chyba bym nie dała rady... był dla mnie i nadal jest niesamowitym wsparciem
Uwielbiam moich dwóch męzczyzn :)

Adrianek urodził się 6.04.2011 o godz. 19:50, waga 2980g, 54cm 10 pkt apgar :)


No i się poryczałam........

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu #155849 przez Gosia_Krupa
Żebym nie zgubiła tego wątku to tylko wspomnę,że ja jutro opiszę swoje porody,całkiem odmienne,pod każdym względem. No,a teraz idę spać :silly:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu #155997 przez taakamama
Heh troche wspomnienia wrocily :blush:
Porod pierwszy.
skurcze zaczely sie ok 1 w nocy. Do 3 ignorowalam je i usilowalam spac :angry:
Po 3 w nocy kapiel i niestety nie przeszlo skurcze co 4min, wyszlam z lazienki a maz stoi pod drzwiami i pyta" pijemy kawe czy idziemy spac?" nawet nie musialam nic mowic bo akurat mialam skurcz.
Zrobil kawe i sniadanie a ja spakowalam ostatecznie torbe.
6 rano ip skurcze co 3min rozwarcie na 4cm.
od 6.30 - 9 porodowka rozwarcie na 5cm, akcja porodowa zanikla.
9.30- 15 oddzial rozwarcie jw. skurcze co 3 min ale slabe zalamalam sie :(
O 15.30 przyszedl lekarz i oznajmil ze bedzie CC! tak sie wystraszylam ze chcialam wyjsc ze szpitala :lol: ale pomoglo :lol:
O 16 porodowka, skurcze regularne,od 17.40 parte.niestety Martyna nie miala zamiaru wyjsc, potrzebna byla pomoc lekarzy ktorzy podczas skurczu naciskali na brzuch, w tym czasie do boksu przyszlo kilka dodatkowych osob tj. anestezjolg,neonatolog, i jakis pan z Vacum. Pamietam jak lekarz do meza powiedzial ze sprobuja jeszcze Vacum dziecku pomuc ale jak sie nie uda to zrobia CC!
I wtedy przyszla moja wybawicielka, mloda polozna zapytala co jest grane po czym podeszla do mnie i tak wysoko podniosla mi plecy ze prawie siedzialam. Jeden skurcz i udalo sie!!

Martyna 18.10.2004r godz 18.20 3070g 48cm 10 pkt.

porod drugi.
zaczelo sie o 5 rano, obudzily mnie skurcze. o 10 pojechalam na ip skurcze co 3 min. rozwarcie 5cm.
10.30 porodowka i znow powtorka akcja porodowa zanikla :angry: 12 oddzial.
badanie co godzine skurczow brak rozwarcie nadal na 5.
o 16 stwierdzilam ze ide spac. Snilo mi sie ze rodze w autobusie pelnym ludzi :lol:
obudzilam sie i stwierdzilam ze to nie sen a ja naprawde rodze! dziewczyny z sali zawolaly polozna ktora zbadala mnie i jedyne co powiedziala to " O cholera!" wybiegla z sali a po chwili wrocila z wozkiem na ktory mnie doslownie wrzucila :lol:
te 30 metrow z sali na porodowke pokonalysmy w zabojczym tempie :woohoo:
punkt 18 weszlam na lozko. 3 skurcze i koniec :lol:

Iga 15.08.2009r godz 18.05 3020g 52cm 10 pkt.

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu #156064 przez Marysia27
U mnie pierwsze skurcze pojawiły się u mnie o godzinie 18 w dniu przed porodem, bo byłam już po terminie, i chcąc w końcu urodzić pomyłam w kuchni i 3 pokojach okna, porałam i rozwiesiłam firany. podziałało :lol: I tak się kurczyłam do 1 nad ranem, gdy skurcze były silniejsze i co 4 min, obudziłam męża i powiedziałam, że dziś już nie pośpi, bo musimy ubrać łóżeczko dla Bartusia, a później pojechaliśmy na porodówkę na którą mam 1-2 min autem. Jak dotarłam na IP, to się speniałam trochę i chciałam wracać do domu, ale nie było odwrotu, po 1 leżałam na porodówce, gdzie miałam silne skurcze i tylko 3 cm rozwarcia- czyli tyle ile przez ostatnie 2 miesiące ciąży, i jak na złość rozwarcie nie postępowało, ale lekarz nie chciał jeszcze ingerować. Ból był coraz silniejszy dostałam Dolargan dwa razy, co zblokowało akcję porodową, więc podali mi oksytocynę, ból masakryczny, ale rozwarcie postępowało opornie. Ok 9 nad ranem lekarz przebił pęcherz płodowy i coś się ruszyło dzięki przebiciu i oksytocynie i masażowi szyjki, który robiła pani Ilona. Parłam 30 min, nie mogłam Tuśka wyprzeć, jak się okazało, było w wiele większy niż wskazało to USG, więc nikt mnie nie nacinał. Dopiero jak w męczarni udało mi się wyprzeć główkę i ramionka reszta poszła, a ja na szczęście nie popękałam. Urodziłam małego 11.55 :woohoo: Poród odbierała moja sąsiadka-p. Ilona, genialna położna, więc czułam się komfortowo, to dzięki niej nie oszalałam. Jak Bartuś zaczął krzyczeć, ja miałam łzy w oczach ale raczej z ulgi że już nic nie boli a mój mąż płakał jak zobaczył małego, przeciął mu pępowinkę, a nasza położna od razu pomogła przystawić mi małego do piersi, a mąż robił zdjęcia. Żaden inny moment w życiu nie przyniósł nam tyle szczęścia i wzruszenia, niż narodziny Bartka :woohoo: Chciałabym to przeżyć raz jeszcze- no może krócej i mniej boleśnie :P , i bez rodzącej kobiety w boksie obok która zachowywała się jak histeryczka, bo ona bardzo mnie nastraszyła :dry:

Bartosz urodził się 25 09 2010 dł 58 cm, waga 3870, 10 pkt :kiss:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu #156389 przez Gosia_Krupa
15 listopada stawiłam się w szpitalu na wywołanie, mimo że termin na 26-go. Mój lekarz szedł na urlop, poza tym zapewnił, że mogę już rodzić. Rozwarcie na 2cm,szyjki praktycznie brak, ale skurczy również. Dzisiaj nie popełniłabym tego błędu i nie poszłabym do szpitala wcześniej. No bo niby po co?! Przecież lekarz nie jest obecny przy porodzie, a dzidziuś najlepiej wie, kiedy ma przyjść na świat. Wyjątkiem jest długo przenoszona ciąża. No więc stawiłam się w szpitalu, gdzie przeprowadzili ze mną wywiad zadawając czasami śmieszne pytania(ale jakiś w tym cel był). Trafiłam na porodówkę, gdzie mieli mi podpiąć oksytocynę(nikt mi nie powiedział, że po tym cholerstwie boli bardziej). Położna zabierając się do pomiarów brzuszka stanęła przede mną i powiedziała: ”ale duże dziecko” sprawiając, że w głowie zatrzepotał mi strach. Dodam, że wcześniej nic a nic się nie bałam. Oglądałam mnóstwo dokumentów o porodach, czytałam książki, gazety… Ale do rzeczy. Położyli mnie na łóżku, podpięli kroplówę i leżałam. Leżałam,leżałam,badanie,leżałam,piłka,leżałam,kąpiel,leżałam,piłka,piłka. 10 godzin, trzy kroplówki i nic. Do domu wysłać już mnie nie mogli, więc z wizją niewiadomego położyli mnie na patologii. Nasłuchałam się jak nigdy, ale nie przerażało mnie to w ogóle. Co dziennie kilka razy ktg, pomiar wagi z rana. Przyzwyczajałam się pomału. W poniedziałek na wieczornym obchodzie usłyszałam: ”jutro kolejna kroplówka”, a w myślach(może teraz się uda). Tak więc następnego dnia już bez śniadania czekałam na kolejny dzień leżakowania. O 10 podpięli mi oksytocynę. Leżałam sobie i myślałam, o wszystkim i o niczym. O 11 przyszła do mnie mama. Ja leżałam, ona siedziała przy mnie i rozmawiałyśmy, aż o 11.45 usłyszałam „pyk”(jakby pękła bańka mydlana, tyle że głośniej):”kurcze, albo się zsikałam albo odeszły mi wody-mówię do mamy”. Przyszedł lekarz, zbadał i „zaczynamy”. Co się działo później zatarło się w pamięci. Wiem, że był prysznic, że chodząc na skurczach trzymałam się kaloryfera. I że przy badaniu bolało jak diabli. Powtarzałam, że już nigdy więcej dzieci(tak mi zostało przez pół roku).Skurczy partych nie miałam. Z resztą pod koniec niemal całkiem się rozregulowały, osłabły, ale nadal bolały. Położna mówiła, kiedy mam przeć, a ja z całych sił robiłam co mi kazała. Ale nie wychodziło. Dwa parcia na skurczu, z czego tylko jedno było ok. Usłyszałam, że się nie staram(a starałam się ze wszystkich sił),że mi nie zależy żeby dziecko się szybko urodziło(a o niczym innym nie marzyłam),że potem będę miała pretensje, że synek ma brzydką główkę. Chciało mi się płakać. Jak można coś takiego mówić rodzącej?! Jak można mieć pretensje do kobiety, która rodzi pierwszy raz, że nie umie przeć?! Parłam 45 minut. Synek urodził się o 23.10. Pokazali mi go i zapytali: ”jest chłopak?”. „Jest”- wykrztusiłam i ledwo widziałam, bo łzy napłynęły mi do oczu. Łzy szczęścia i rozczarowania-zabrali go, nie położyli mi na piersi. Zabrali go na mierzenie i ważenie. 3600 i 53cm. Był śliczny, wręcz idealny, ale najważniejsze był zdrowy. Główka ładna kształtna, czarne włoski, żadnych przebarwień i śladów niemal 12-godzinengo porodu. Mój synuś. Zabrali go. A gdzie przystawienie do piersi? Gdzie czas tylko dla nas? Przynieśli mi go dosłownie na chwilkę, już ubranego. Płakał głośno, a ja myślałam, że właśnie przez to, że go mi zabrali. Wrócił do mnie (już na stałe) dopiero o 5 nad ranem. Nie mogłam się na niego napatrzeć, w końcu był przy mnie. Do dzisiaj nic się nie zmieniło, nie raz siedzę nad nim śpiącym i nie mogę się napatrzeć. Mój kochany synuś-Michał.
Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu - 12 lata 9 miesiąc temu #156393 przez Gosia_Krupa
13 kwietnia 2011 roku, godzina 21.30-poczułam lekki ból w podbrzuszu. Znowu boli- pomyślałam- no kiedy się w końcu zacznie?! Godzina 22- skurcze co 7 minut. To chyba to, ale nie boli jakoś bardzo i zawsze jakiś skurczybyk się wkrada pomiędzy te regularne. „No nic, zobaczymy”. Siedzę na forum, czytam i piszę, a mąż z kolegą oglądają mecz, synek już smacznie śpi. 22.45 – skurcze co 5 minut, nadal nie jestem pewna czy to już to. Mecz się skończył. „Chyba pojedziemy do szpitala, najwyżej wrócimy”- mówię do męża, jeszcze pójdę pod prysznic i zobaczymy”. 23 - nie pomogło, pakujemy się do auta i jedziemy do szpitala. W samochodzie skurcze co 3,5,3 minuty. Nawet nie zapinałam już pasów, bo nagle ból się nasilił. Wiedziałam, że to na pewno „to”. Na izbie przyjęć cisza jak makiem zasiał. Standardowa procedura, badanie – rozwarcie na 2cm (albo 3,kurcze już nie pamiętam), grad pytań. „Chwileczkę, zaraz odpowiem”- co rusz słyszała położna, kiedy łapały mnie kolejne skurcze. Rozwarcie do dupy, ale żywa akcja porodowa, więc jedziemy na porodówkę. Boli jak cholera, nie wiem czy dojdę do windy, ale muszę. I pomyśleć, że to dopiero początek. Prysznic nie ulżył ani trochę. Cały czas kiwamy się z mężem na boki. Nie siadam, nie kładę się ze strachem, że jak to zrobię to umrę z bólu. „Co jest grane – drugi poród, a ból jest po stokroć gorszy?!”. Badania były tylko dwa, a może i jedno. Położna nie informowała o rozwarciu, a mnie to za bardzo nie interesowało, bo przecież co mi to da, czy małe czy duże urodzić muszę. Ból nasilił się do granic wytrzymałości i zaczęły się jęki rozpaczy. Mąż dzielnie znosi moje żale i po każdym skurczu prostuje palce sprawdzając czy nadal są całe. Już nie mogę, nie wytrzymam. Położna: „super sobie radzisz, jesteś bardzo dzielna, jeszcze troszkę i Hanula będzie z nami”. „O Jezu, nie ma nic lepszego niż słowa otuchy, pomagają chociaż na chwilę w bólu i długo dźwięczą w głowie, dam radę, jeszcze chwilkę”. To już chyba ostatnie badanie – myślę kładąc się na łóżku. Tym razem zapytałam o rozwarcie mając nadzieję, że kryzysowe 7cm już było i teraz już będzie tylko lepiej. Usłyszałam, że to już ostatnie chwile, pęcherz zaraz pęknie a wtedy zaczniemy rodzić. Położna powiedziała: „zaczniemy” – to znaczy jest ze mną. Miło wiedzieć, że trafił mi się ktoś ludzki, kto wie co czuję i rozumie. Plask – pęcherz pękł, wody na szczęście czyste (specjalnie patrzyłam wiedząc, że się przeterminowałam). Jeszcze chwilę tańcuję przy łóżku, ale czując ogromne parcie z ledwością wlazłam na nie i zaczęliśmy rodzić. 2.40 - dwa parcia i Hanula leżała u mnie na brzuchu. LEŻAŁA U MNIE NA BRZUCHU. Tym razem nie odebrali mi tej chwili. Płakałam ze szczęścia, mąż ściskał mnie za rękę, a ja głaskałam Hanulkę. Mąż poszedł razem z położną na mierzenie i ważenie. 3300g i 57cm. Przyszła lekarka żeby mnie zszyć i się zaczęło. Podczas, gdy mąż tulił naszą córeczkę w ramionach bujając się w fotelu ja walczyłam z łożyskiem. Nie chce pamiętać co ze mną robili, żeby wylazło, bólu jaki temu towarzyszył. Chcę pamiętać tylko chwilę, kiedy położyli mi Małą na brzuchu i spojrzenie męża, kiedy ofiarowali mu pierwsze chwile z córką.

Dwa porody, całkiem różne. Pierwszy długi, ale mniej bolesny. Drugi krótszy, ale ból z kosmosu. Pierwszy przeżywałam sama, w czasie drugiego był ze mną cały personel. Pierwszy to żal i wyrzuty, że odebrano mi najwspanialszą chwilę w życiu. Drugi to świadomość, że ofiarowano mi coś co trudno opisać, o czym marzyłam od zawsze. Różne odczucia, różny ból, ale radość z „mania” dzieci ta sama.

Michał i Hania - moje dwa największe szczęścia
Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu - 12 lata 9 miesiąc temu #156683 przez Marysia27
Czytałam i nadziwić się nie mogłam podejściu personelu podczas pierwszego twojego porodu... ja nie wiem ile godzin rodziłam, parłam bite 30 min, i nikomu nie wpadło do głowy powiedzieć, że nie chce mi się rodzić, czy że się do tego nie przykładam, a już na pewno że Bartosz będzie miał brzydką główkę! mam nadzieję, że takie podejście do rodzących zdarza się marginalnie. Każdej babeczce życzę takiej opieki, jaką ja otrzymałam na porodówce i już w połogu.

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu #156691 przez Gosia_Krupa
Tak mi się trafiło,a może ten personel taki właśnie był? Nie wiem,mam nadzieję,że nikomu się nic takiego nie zdarzy,bo to nienormalne. Drugi poród chociaż bardziej bolał to mogłąbym przeżyć jeszcze raz. Opieka po porodzie też na 6-tkę :)

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu #157876 przez Dave
MOJA OPOWIEŚĆ PORODOWA

11.04. – poniedziałek – przyjmujemy się do szpitala. Wstępne badania, szyjka długa, zamknięta, nie podatna, KTG spokojne. Czyli u mnie standard. Pozamykana na cztery spusty i nic się nie dzieje. Czyli poniedziałek przeleżany bezczynnie. Czekając na USG i konsultację z lekarzem, byłam przez ścianę z porodówką, na której walczyła kobieta w takich krzykach, że szok, ale odziwo w ogóle mnie to nie ruszało. W pozostałych dwóch salach, dokładnie to samo. Jak się później dowiedziałam, najgłośniejszy poranek od dłuższego czasu.

12.04. – wtorek – poranny obchód i badania. Badał mnie mój lekarz i aż dziw, stwierdził że szyjka już zgładzone, czyli brak. Ale nie podatna i dalej nic. Zlecili lewatywę, że niby ruchy jelit mogą wywołać akcję porodową. Zaserwowali nam wszystkim wówczas leżącym na przedporodowej, więc było ciekawie. Ale jak się spodziewałam dalej nic. Tylko kobiety na sali mi się zmieniały. Jedne przychodziły, rodziły, wychodziły i to tak średnio na psyche działało.

13.04. – środa – pełna nadziei, że będzie mój doktorek oczekiwałam na kroplóweczkę. No i obchód, badania i….niby jakiś centymetr się tam pokazał. Ale procedury w Szpitalu Śląskim są inne, nie od razu kroplówka tylko założyli mi cewnik foleya. Taki balonik z czymś w środku, na który Mała miała naciskać i spowodować rozwieranie się szyjki. I tu miałam załamanie, poryczałam się ale dość szybko mi przeszło. Dziś jestem wdzięczna z to cudo, bo obok babka miała 2 cm, podali jej kroplówkę, namęczyła się biedula cały dzień ze skurczami i nic się nie działo. A ja kolejny dzień w szpitalu z czyś wystającym z pipki. Wieczorem czułam skurcze, co 10min całkiem spore wg. KTG. Ale w nocy cisza.

14.04. – czwartek – obchód i badanko. Robiła mi jakaś lekarka tak, że masakra. Wyjęli cewnik i ukazały się 3-4 cm. No to decyzja o kroplówce z oxy. Czyli moje pełnia szczęścia. Od samego rana znowu już czułam skurcze i wiedziałam, że w końcu albo samo ruszy albo nie wiem co. Poszłam do sali. A tu położna, że czemu ja jeszcze nie spakowana. To ja jej, że czekam na kroplówkę. A ona – no tak będziemy rodzić. I zgarnęła mnie już na przydzieloną mi salkę. Tak więc w szoku zostałam. 9;20 podłączona mi kroplówkę. Oxy sobie kapała leniwie a skurcze nabierały mocy. Co ½ godziny chodziłam na sprawdzania tętna dziecka. Chyba koło 12;00 już nie spacerowałam po korytarzu, tylko zasiadłam na mojej sali. To koło łóżka się bujałam, to pod prysznicem, to na łóżku. Uff…..bolało jak cholera. Tym bardziej, że miałam bóle krzyżowe. Masakra. Klęczałam i usiłowałam masować sobie plecy. Co chwila oczywiście badanko i to takie porządne, co by szyjkę pobudzić do rozwierania bo nie drgnęła ani ciut. O godz. 13;00 przebito mi pęcherz płodowy. I już było wiadomo, że wody seledynowe. Skurcze jeszcze mocniejsze, a szyjka w miejscu. I tak sobie sapałam. O 15;00 zjawił się mój doktorek, nie mógł wcześniej bo miał operację. I mówi, że jak się nic nie ruszy to idziemy pod nóż i kończymy imprezę cesarką. Ja, że ok. bo już miałam dość. Ale odzwio w ciągu 20 minut, rozwarcie poszło do 8cm. Szok. Chyba się wystraszyłam. W międzyczasie przyjechał mój mąż, a ja że go tu nie chcę. No ale tu znowu stop. Położna mówi, że już włoski widzi. Oj, jak się ucieszyłam. I dalej cisza. Mała nie chciała się przesunąć. Dostałam kroplówkę z glukozą, żebym się wzmocniła. Zlecieli się lekarze, zamontowali mi jakieś prześcieradło z boku łóżka i myśleli, że będą mi ją tym ściągać w dół. 16;00 Zaczęły się parte. Chyba na głowę poupadali, jeśli myśleli że się zgodzę. Nie mniej jednak, zaczął się atak na mój brzuch. Rękami próbowali ją popychać. Masakra. Ja im mówię, że to nie ma sensu, bo ja z nimi nie współpracuję. Zamiast skupiać się na parciu, to na ich łapy patrzę. A przy tym ból niesamowity. Jakby mi flaki wyrywali. No i tak parłam i parłam. Położna do mnie tekst, że jakoś słabo pre, że nie słyszy takiego sapania i czuje że się nie staram. Ja do niej, że te skurcze to takie słabe i krótkie, że nawet nie mam kiedy przeć. A poza tym to skąd ja niby mam wiedzieć jak to robić. No to buch mi jakąś wzmocnioną Oxy. I czy ja wiem czy pomogła. Jakoś te parte to takie dziwne były. Znowu lekarze, że ta faza już za długo trwa. Zleciało się ich jeszcze więcej i decyzja, że będą zakładać Vacum. Przywieźli górę sprzętu, poubierali się w kitle od stóp do głów. Mnie zostawili w spokoju, to sobie parłam. Aż tu nagle ktoś się zainteresował i patrzy na mnie. I woła żeby się wstrzymać z Vacum, bo tu się coś dzieje. A ja walczę. No to oni nie patrząc na mnie, buch mi z łapami i łokciami na brzuch. Zaczęli pchać, naciskać i co tylko. Co skurcz to ja do nich - jedziemy z tym koksem. I tak jakoś, raz za razem i czuję piekielny ból, Mała zaczęła wychodzić. To był największy ból jaki czułam, jakby mnie rozrywali na żywca. Jak się potem okazało tak było. Położna mówi, że bez nacięcia się nie obejdzie. Ja że ok. I jeszcze ze dwa parcia i Mała była z nami. Jak tylko jej główka wyszła, od razu ją odśluzowali żeby się pobyć tych wód. Położyli mi ją na brzuch dosłownie na 3 sekundy i drapnęli do badań. Łożysko poszło gładko, położna trochę ciągnęła a doktorek zaś naciskał. Całe szczęście wyszło całe. Potem jeszcze jakieś naciskanie, mnóstwo krwi i szycie. Szycie, pikuś. Nie bolało. Gawędziłam sobie z lekarką. Zeszłam z łóżka na swoje, odwieźli mnie na salę pooperacyjną a nie poporodową, bo tam wcześniej jakaś babka urodziła. I dobrze, bo byłam sama. Dołączył do mnie mąż. I co chwila ktoś przychodził i wychodził. Okazało się, że macica nie chce się kurczyć. Zaczęła się katorga z przyciskaniem na brzuch. Masakra. Miałam odruch, że jak ktoś wchodził, to łapałam się za ramę łóżka i ściskałam ile sił. Dostałam zastrzyk na obkurczenie i nic. Krew tryska. Następna kroplówka z Oxy. Termofor z lodem na brzuch. I tak 4 godziny leżenia i męczenia brzucha, wyciskania krwi ze mnie. Masakra. W końcu o 21;00 zwieźli mnie na inne piętro. Przynieśli na 5 minut Małą. Przystawili (niby) do cyca. I za chwilę znowu zabrali. Ja ledwo żywa. Ale fajna kobieta mi się trafiła, opiekowała się mną super. Potem prysznic. I tak o 5;00 rano przynieśli mi znowu Małą na 15 minut. Potem dalszy ciąg przyciskania, ale już było dobrze. O godz. 8;00 przynieśli Małą i już ze mną została;-))))))

Potem się okazało, że ma nieciekawe wyniki i muszą jej podać antybiotyk. Miałam wizję, wyjścia niedzielę i to potwierdzono. Ale lekarze się nie dogadali i tak oświadczyli, że do wtorku muszę co najmniej posiedzieć. Jak się później okazało do środy nam zeszło.

Było ciężko, ale warto było!!!



Aniołek - tak maleńki i tak ważny!

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu #157923 przez Marysia27
Nieźle więc Ci brzucholek "wymasowali"...masakra :ohmy:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu #158257 przez sylka
Ze swojego porodu najgorzej wspominam właśnie te uciskanie brzucha po porodzie by wszystko wyleciało. Ból gorszy od porodowego- jak dla mnie. Leżałam 2 godz. i co jakiś czas przychodziła położna i wyciskaa że mnie masy krwii :( a w międzyczasie piłam kroplówkę, Kubus mleczko a tatuś robił zdjęcia i odbierał telefony.

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu #158283 przez Gosia_Krupa
Jak widać dla każdej najgorsze były te manewry z brzuchem,żeby wylazło to co wyleźć miało :dry:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu - 12 lata 9 miesiąc temu #158288 przez Emme
wiecie co, a ja nie pamiętam żadnych takich manewrów. możliwe, że nie miałam czy bardziej zapomniałam o tym?
dla mnie najgorszy był dwukrotny masaż szyjki-myślałam, że zemdleję z bólu. samo wyparcie dziecka to pikuś :)

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu #158348 przez Marysia27
Mój brzuch też zostawiono w spokoju, i również niemiło wspominam masaż szyjki, oraz badanie rozwarcia :S

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

12 lata 9 miesiąc temu #158386 przez Gosia_Krupa
Ja przy pierwszym porodzie też nie miałam owych manewrów za to właśnie masaż szyjki. Bałam się tego jak cholera przy drugim,ale o dziwo żadnego masażu nie było,ale za to chcieli mi wszystkie flaki wypruć.

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

Moderatorzy: kasiorailonanatmur11
Reklama

Bestsellery

  • Koszulka Regularna mama

    Regularna mama

  • Koszulka Brioko baby

    Brioko Baby

  • Dzienniczek ciąży

    Dzienniczek ciąży

  • Dzienniczek żywienia dziecka

    Dzienniczek żywienia

  • Dzienniczek żywienia maluszka

    Dzienniczek żywienia

Reklama

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2007-2024 ZapytajPolozna.pl